Banki w Polsce osiągają historyczne zyski.
W niektórych przypadkach kwartalne wyniki są kilkukrotnie wyższe niż rok wcześniej. Miliardy zysków idą w parze z rosnącymi opłatami i prowizjami, co przekłada się na wysokie raty kredytowe dla klientów, podczas gdy co bardzo ważne - oprocentowanie lokat nie nadąża za inflacją (a więc mimo ulokowania naszych oszczędności na lokacie w banku, wszystkie zyski z tego tytułu zostaną "zjedzone" przez inflację).

Kluczowym elementem jest sposób naliczania kosztów kredytowych.
Przez lata banki działały na granicy prawa, licząc, że konsumenci nie będą dokładnie analizować umów ani dochodzić swoich praw. Szacuje się, że w Polsce może istnieć nawet około 18 mln błędnych umów konsumenckich (nie biorąc pod uwagę kredytów hipotecznych!). Nie jest też tajemnicą, że banki regularnie zwiększają swoje rezerwy na zwroty wynikające z sankcji kredytu darmowego – z kwartału na kwartał rezerwy te są podwajane, co sugeruje przygotowania na wypłacane zwroty wobec konsumentów w świetle nadchodzących rozstrzygnięć sądowych o sankcję kredytu darmowego (tak jak to było w sprawach frankowych, gdzie z kwartału na kwartał rezerwy banków były regularnie podwajane i do teraz służą celem zaspokajania wierzytelności powstałych wskutek niekorzystnych wyroków sądów lub ugód zawieranych z frankowiczami).
Warto również przypomnieć, że banki, próbując niejako "nadrobić" po kryzysie frankowym, stosowały niejasne praktyki i agresywną politykę informacyjną.
Pytanie brzmi – kto ponosi odpowiedzialność? Kredytobiorcy, którzy podpisywali niezgodne z prawem i krzywdzące umowy kredytowe, czy banki, które same przyczyniły się do powstania tej sytuacji?
Konkluzja jest krótka - nie ma w Europie tak sprzyjającego rynku dla sektora bankowego, jakim jest Polska.